niedziela, 2 grudnia 2012

Tęcza sręcza...

... jak głosił napis na ścianie jednej z kultowych toalet:)

 Jesień, a raczej zima się rozpanoszyła, więc trzeba ją czymś posłodzić.

































Uwielbiam jasne, białe wnętrza, właściwie wszystkie meble mogłabym mieć białe. Biel jest doskonałą kanwą dla dalszych działań (aranżacyjnych;)). Wystarczy otoczyć się plamami koloru w postaci dodatków, akcesoriów tekstylnych, bibelotów, obrazów, grafik, plakatów. Jak głosi tytuł, kolorem tym nie będą subtelne, stonowane pastele czy jedna, dwie barwy akcentowe, a tęczowe, nasycone tony. To idealny sposób na szybką i niekoniecznie drogą zmianę aranżacji, charakteru wnętrza.

Jak zwykle - uwaga! Nadużycie może powodować niestrawności i wzdęcia:)


Mając trochę zbędnych środków, można oczywiście wydać krocie na wieszak projektu Eamsów, ale można też kupić podobny, inspirowany oryginałem. Za to ozdabianie tkaninami i tekstyliami to moim zdaniem jeden z najtańszych i najmniej inwazyjnych sposobów na aranżację wnętrza.


































I warto pamiętać o starociach na aukcjach i strychach, IKEA oraz pokładach możliwości drzemiących w naszych rękach:)

niedziela, 11 listopada 2012

Przeróbka niewielka:)

Kilka lat temu, jak tysiące innych Polaków, a miliony ludzi na całym świecie - kupiłam komodę Hemnes w Ikea. To dość porządny, klasyczny mebel.



Co z tego, skoro jego, hm, że tak to nazwę - romantyczna dusza nie odpowiada mi już tak bardzo (lub wcale), jak w momencie, gdy go nabywałam... Co tu robić? Można przemalować - nie mam na to miejsca, a i efekt takiej metamorfozy mógłby mnie niemile zaskoczyć (malowałam już w życiu kilka mebli - no comments ;P). Można sprzedać - obawiam się, że dostałabym za nią marny grosz, za który nie kupiłabym nic sensownego w zamian, a komody jako takiej potrzebuję bezwzględnie. Można ją nieco przerobić, zmienić drobiazg, zyskując całkiem fajny efekt. Tak też zrobiłam. Kupiłam (przypadkiem, jak zwykle) na wyprzedażowym w Ikea (od którego zawsze zaczynam odwiedziny w tym sklepie) urocze cukierkowe gałki. 



Potem nad głową zapaliła mi się żarówka symbolizująca pomysł i tak oto zmetamorfoziłam moją komodę. I jak? Gorzy? / Lepi?





 [sorry za jakość zdjęć, coś mi się zbiesiło, i za te kable...]


wtorek, 23 października 2012

Oto jest Kasia

Kompletowania literatury must have ciąg dalszy. Oto jest Kasia Miry Jaworczakowej to, obok Karolci, jedna z pierwszych 'dziewczyńskich' książek w moim życiu. Karolcię mam po mężu, ale Kasi nie miałam własnej, więc kupiłam na allegro czyjąś (nawet wiem czyją, na pierwszej stronie dedykacja: "Za bardzo dobre wyniki w nauce języka angielskiego...";)), koniecznie to samo wydanie, które czytałam jako dziecko, z ilustracjami Hanny Czajkowskiej.







































Nie da się ukryć, że to książka mocno z minionej epoki: są w niej palta, pauzy w szkole, harcerze śpiewający piosenki podczas  marszu po ulicach, kokardy na dziewczęcych kitkach, no i jest lanie

- Rodzice kazali, żebyś się mną zajmował - wrzasnęła mu w samo ucho rozzłoszczona Kasia. - Ja wszystko powiem mamie i tatusiowi, jaki ty jesteś, ja im powiem, żeby cię zbili!

Powiem szczerze, że, osłupiała, zmodyfikowałam nieco to zdanie czytając je moim dociekliwym dzieciom. Jestem pewna, że wyprzedziłam tym samym ich pytanie: jak to - zbili? (wcześniej zapytali: "a co to jest lanie?")

Ale poza tymi, uroczymi (prócz lania, hehe), archaizmami, książka nic nie straciła na aktualności i autentyczności. Myślę, że każdy rodzic powinien ją sobie odświeżyć, potraktować jako leczniczy zastrzyk podczas kuracji pt.: Zrozumieć dziecko.

wtorek, 9 października 2012

Ruska chałwa

Wygląda jak beton, ale smakuje nieziemsko. Brzydsza siostra delikatnych i jasnych jak watka chałw z Grecji, Turcji, czy naszej z Brzegu: Ruska Chałwa, po prostu.

Kiedy jeszcze Rosjanie handlowali czym popadnie na naszych bazarach, rynkach, targowiskach, można było dostać kawał tego zielonkawego kloca na wagę. Albo kupić podczas wyjazdów pielęgnujących przyjaźń polsko-radziecką w czasach mojej późnej podstawówki. A, był jeszcze jeden sposób na zdobycie ruskiej chałwy: parokilometrowy spacer polną drogą do bazy wojskowej niedaleko wioski, w której mieszkał mój dziadek. Przez dziurę w drucianym płocie wchodziło się na osiedle radzieckich lotników, gdzie w sklepiku można było kupić chałwę, słodzone mleko zagęszczane w puszce lub czekoladowe konfiety. Pradawszczica błyskawicznie liczyła należność na wielkim drewnianym liczydle, pamiętam, że robiło to na mnie ogromne wrażenie.

Teraz, gdy dopadnie mnie tęsknota za smakiem ruskiej chałwy, nie muszę jechać do Rosji (choć do obwodu kaliningradzkiego mam teraz przysłowiowy rzut beretem), mogę zajrzeć na allegro, zamówić i oto mam:


poniedziałek, 1 października 2012

No cóż, jesień :/

Niezaprzeczalnie, nieodwołalnie i niestety...


















Łapiemy ostatnie ciepłe dni. Nie jestem fanką jesieni, ale przyznam, że lubię, gdy słońce chodzi niżej i prześwietla wszystko w ten specjalny dla tej pory roku sposób.


Takie widoki rekompensują mi nieco koniec lata.

piątek, 21 września 2012

Polska ilustracja dla dzieci - Zdzisław Witwicki

Miałam szczęście załapać się 'jedną nogą' na końcówkę trzech dekad największego rozwoju i powstania tzw. Polskiej Szkoły Ilustracji i... nieszczęście spędzić dzieciństwo w erze jej smutnego upadku...

W latach '50-'70, nieskrępowana zbytnim nadzorem władzy i brutalnymi regułami kapitalizmu, polska ilustracja dla dzieci kwitła, zachwycając różnorodnością form, stylów, swobodą podejścia do tematu. Zasmakowałam jeszcze w jej owocach, wychowując się na książeczkach z Serii z wiewiórką, czy Poczytaj mi mamo, zbiorach wierszy Brzechwy, Tuwima, Chotomskiej, opowiadaniach Papuzińskiej czy Krüger. Potem było fatalnie: w czasach przemian ustrojowych władze koncentrowały się na dalekich od sztuki rejonach. Zmiana warunków tworzenia wpłynęła diametralnie na kondycję i znaczenie polskiej ilustracji na scenie międzynarodowej: będąca dotychczas na czołowej pozycji, zaczęła być niemal niezauważalna.
Na szczęście początek, a już na pewno druga dekada obecnego wieku, przyniosła nadzieję w postaci cudnie zilustrowanych książek, bez wątpienia czerpiących z wspaniałych tradycji polskiej ilustracji. 

Gdyby tak się nie stało, musiałabym chyba zacząć sama ilustrować książki dla moich dzieci, jak to robił w czasach swojego dzieciństwa Zdzisław Witwicki, jeden z twórców złotego wieku polskiej ilustracji.
Z pewnością najbardziej znany jest ze stworzenia wizerunku Krasnala Hałabały z książek Lucyny Krzemienieckiej.
Tak na marginesie postaci Hałabały z Domowego przedszkola szczerze nie znosiłam, chyba ze względu na irytujący sposób mówienia i głosu, jakim obdarzono pacynkę...



































 

Witwicki narysował również Wróbelka Elemelka,
 
ilustrował utwory Bechlerowej, Krüger, Papuzińskiej, jest również autorem ilustracji do dzieł klasyków polskiej literatury: Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Henryka Sienkiewicza, Jana Kochanowskiego. Wykonał ponadto kilkaset ilustracji do czasopism dla dzieci i młodzieży. Projektował obwoluty płyt, okolicznościowe pocztówki i plansze dla przedszkoli (uh, za zdobycie jednej z nich dałabym się pociąć:))


A oto, co sam autor mówi o sposobie na dobrą ilustrację dla dzieci:

W gruncie rzeczy książeczki dla dzieci wybierają rodzice i to oni zwracają uwagę na ilustracje. Oni wybierają te, które im się podobają. A dziecko wymaga po prostu rzetelności. Jeśli w tekście piesek ma łaty, musi je mieć na rysunku.

Jeżeli dziewczynka ma sukienkę w kropki, musi się zgadzać na ilustracji. Dzieci po prostu chcą prawdy. Oczywiście, ilustracja ma kształtować też ich wyobraźnię i gust plastyczny.





Well, that's the point!













































poniedziałek, 17 września 2012

Torba-borba:)

Tak przy okazji właściwie, bo z resztek materiału pozostałych po uszyciu poszewek na poduszki, wyszła mi całkiem fajna torba-worek na strój wuefowy dla pewnej uroczej pierwszoklasistki:) 
Dziś siadam do maszyny i produkuję jeszcze dwie: dla mojej Lali oraz dla Panny Zuzanny.





poniedziałek, 10 września 2012

Prezent urodzinowy:)

Miło jest napić się kawy z filiżanki o idealnym kształcie i wielkości, a w dodatku w piękny wzór retro, a w jeszcze dodatkowym dodatku - sprezentowanym z okazji urodzin przez ulubioną niegdyś sąsiadkę:)















Dzięki, Szoszana:)

W sieci można znaleźć całkiem sporo przedmiotów okołokuchennych  nawiązujących stylistyką do wzornictwa z połowy minionego wieku. Zarówno nowych - stylizowanych, jak i prawdziwych 'staroci'. Wśród tych drugich niektóre, to prawdziwe kolekcjonerskie rarytasy,  dostępne za niemałe pieniądze na polskich oraz zagranicznych portalach aukcyjnych.

































1. Vintage Pyrex, 2. Orla Kiely, 3. Japan Staching Totem, 4. Demasks, 5. Sagaform, 6. Skip Hop, 7.  Chodzież Iza, 8. Ćmielów

Już jako dziecko uwielbiałam ten zestaw kawowy z Koła, wiedziałam, że kiedyś będzie mój. Jako prezent ślubny moich rodziców stał za szybką w kredensie, nie pamiętam, czy kiedykolwiek był użyty. Żaden to okaz, ale podoba mi się kształt dzbanków, cukiernicy oraz ten optymistyczny wzór. Kiedyś przyuważyłam go w jednym z filmów Barei, nie pamiętam tylko w którym...





piątek, 7 września 2012

Znajdź różnice...

 



















Strasznie ubolewam nad wyglądem ulic, witryn sklepowych, wejść do budynków, bram w Polsce. Bałagan, chaos, estetyczna samowolka. Banery, szyldy, potykacze przekrzykują się formą, wielkością, kolorami i czym tylko da się. Walczą o klienta, który jednak chyba w tym natłoku informacji podanych na pstrokatym talerzu niewiele widzi...
A przecież wystarczyłoby zunifikować, obwarować konkretnymi wytycznymi i dopilnować ich przestrzegania, edukować ludzi... Okropnie to boli, gdy widzę piękną kamienicę zasłoniętą nośnikami przeróżnej treści i maści (zawsze cierpiałam czekając na tramwaj na teatralce w Poznaniu - piękne kamienice, których spod blach, banerów, płacht prawie nie było widać;(... )

Na szczęście nie osiągamy absolutu w tej sferze:


Ale przecież może być naprawdę ładnie:




























To zdjęcia z Berlina, w którym jednak również zdarzały się maszkary, na przykład:


(chociaż przyznam, że te grafiki ze sklepu z ubiorami roboczymi rozczuliły mnie:)


A skoro wracam do Berlina, to koniecznie muszę pokazać wystawy ze świetnymi strojami ludowymi. Skórzane portki i kraciaste spódniczki do kupienia są nie tylko w sklepach cepeliopodobnych, ale również w regularnych domach handlowych, a nawet w sieciówkach typu New Yorker. Oczywiście czasami prezentacja na manekinach nie jest zbyt przekonująca, wówczas więcej inspiracji może dostarczyć widok fikuśnego stroju bezpośrednio na sympatycznym panu kasjerze:)


środa, 5 września 2012

Pierwszoklasistka

W poniedziałek moja Lala poszła do szkoły. Dumna i blada, z tornistrem, który na jej pleckach wyglądał trochę jak fioletowa kuchenka mikrofalowa. Nieco się przy wejściu na teren szkoły zestresowała, ale potem - poszło jak z płatka. Ma w klasie trzy koleżanki z grupy przedszkolnej, cały apel powitalny przeplotkowały, gaduły:)


wtorek, 28 sierpnia 2012

Streetart z połowy minionego wieku

Lubię murale i lubię malarstwo nurtu socrealistycznego. Odbijając stopy w nieodpowiednim obuwiu podczas wielogodzinnego 'łażenia' po centrum Berlina, zachwyciłam się muralem na budynku Ministerstwa Finansów:

Nosi tytuł Aufbau der Republik (czyli zapewne: Budowa republiki), stworzony został w latach 1950-53 przez Maxa Lingnera (1888-1959), niemieckiego malarza i grafika. Podobno ta praca artysty spotkała się ze sporą krytyką władzy i urzędników odpowiedzialnych za kulturę. Zarzucali autorowi zbytnią, 'francuską' lekkość przedstawionych postaci oraz to, że uwieczniony na muralu traktor nie odzwierciedla szczegółowo rzeczywistego pojazdu... 
Cóż, mimo tych rażących  niedociągnięć, mural naprawdę wart jest zobaczenia. Nietrudno go znaleźć, jest monumentalny, ozdabia gmach przy jednej z większych ulic Berlina - Leipziger Strasse.










poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Szybka akcja - beret dla krzesełka

Moja Lala idzie do szkoły. Wielka zmiana w jej sześcioletnim życiu, w moim również...
Prócz transformacji mentalnych, należało przeprowadzić kilka technicznych: przede wszystkim urządzić kącika ucznia. Miejsca jest niewiele, więc zdecydowaliśmy się na małe białe biureczko i równie nieduże krzesełko. 
No właśnie, krzesełko, fajne, bo zgrabne, niegracące, tylko trochę smutne:


Postanowiłam ożywić je nieco i uszyłam mu... beret:


Pracy na 15 minut, a efekt całkiem ok:


Można zdjąć, wyprać, a jak się znudzi - uszyć drugi. Lali się podoba, dostałam buziaka w podzięce:)

niedziela, 26 sierpnia 2012

Ich war ein Berliner

Miało nie wypalić, ale wypaliło: spędziłam 10 dni w Berlinie. Z racji zajęcia, jakie mnie sprowadziło do stolicy Niemiec, większość czasu spędziłam w jednej dzielnicy - malowniczej Kreuzberg. Okazało się, że ten swego rodzaju brak mobilności sprawił, że przez tydzień żyłam jak prawdziwy Berlińczyk, którego życie zasadniczo 'kręci się' w jego dzielnicy. To jego Berlin: ludzie, znajome sklepiki, knajpki, skwery, szkoły, przedszkola, place zabaw dla dzieci. Przeprowadzki, choć częste, odbywają się również w ograniczonym kręgu. Wyjazd z dotychczasowego miejsca może oznaczać, że już nigdy nie zobaczymy sąsiadów, znajomych, z którymi do tej pory spotykaliśmy się na co dzień.
Oczywiście w tak zwanym czasie wolnym pokręciłam się po centrum, prawdę mówiąc zeszłam na nogach niezły kawał miasta, zaliczając zarówno turystyczne oczywizmy, jak i zupełnie niepokazowe rejony.



































Po opuszczeniu przytulnego Kreuzberga, gdzie deklarowałam: mogłabym tu zamieszkać, centrum poraziło mnie swą wielkością i sprawiło, że natychmiast zmieniłam zdanie;)
Jest jednak mnóstwo rzeczy, które spakowałabym do walizki i zainstalowałabym w Trójmieście, Poznaniu, Pcimiu i generalnie w polskim Gdziekolwieku.
  • Metro (genialne - nic dodać, nic ująć, a do tego wagoniki ozdobione w powtarzającą się grafikę przedstawiającą Bramę Brandenburską)
  • Roweromania + ścieżki rowerowe (wszędzie)
  • Porządek i esteyka, pomysł na reklamę zewnętrzną, szyldy (to, co wkurza mnie w polskiej rzeczywistości), dobry design
  • Eko-pomysły (gdyby w PL kaucja za butelkę PET kosztowała więcej, niż woda w niej, a segregacja śmieci byłaby tak rozwinięta ...)
  • Uśmiech i życzliwość (ludzie się do siebie uśmiechają, banalne...)
  • Kasa i pomysł na renowację kamienic
  • Świetnie ubierających się facetów:)
  • und viel mehr...


































Ale, żeby nie było tak pochmurnie - Polska jest fajna! Po takim wyjeździe zawsze włącza mi się 'duma-radar'. Widzę, jak wiele się zmieniło i jak wiele zależy od nas. 
Na przykład uśmiech - jest za darmochę!
:))))))

wtorek, 7 sierpnia 2012

Pufa's makeover:)

Za mną krótkie wakacje i pobyt w rodzinnych stronach. Z domu rodziców przywlekłam jedną z dwóch puf, datowany na '79 klocek na kółkach, w którym woziłyśmy się z moją siostrą w czasie tych ulotnych chwil, kiedy nie tłukłyśmy się (niejednokrotnie zupełnie na serio, niestety...). 
Od jakiegoś czasu brakowało mi miejsc do siedzenia w naszym wynajmowanym mieszkaniu wyposażonym w niewielką, nieszczególnie wygodną sofkę. Zaczęłam szukać na allegro starych puf z zamiarem obicia nowym materiałem. Kiedy okazało się, że te z mojego dzieciństwa nie zostały wywalone, strasznie się ucieszyłam i poczułam misję: zrobię im mejkołwer!

Po tkaninę wiadomo - do IKEA, bo z tym bieda totalna, a na sprowadzanie czegoś fajnego (=drogiego) z zagranicy brak środków. Z resztą, pomyślałam - jak coś spierniczę, nie będzie żal:).
Potrzebowałam jasnego materiału z minimalną ilością kolorów. [Oczekujemy na fotel, który zamówił mój mąż. Mebel jest dość konkretny kolorystycznie, aż się boję, bo już kilka wzorów w salonie mamy. Utknął w Poznaniu, po tym, jak się okazało, że nie wejdzie do naszego auta. Fotel, nie mąż.]
Nie było tkaniny, na którą polowałam, kupiłam więc prawie białe płótno w czarne wzory, trochę dziecinne, ale może być.

Dobra, oto pufa/puf w wersji oryginalnej:

Postanowiłam nie zdzierać tego cudnego obicia, zapewne stuprocentowo sztucznego, bo drapie niemiłosiernie siedzącego w tyłek (nie wiem, jak znosiliśmy to te ponad 20 lat temu, zwłaszcza, że do kompletu były równie gryzące fotele i tak zwana wersalka, próżno szukać ukojenia).
Z kupionej tkaniny uszyłam powłokę na pokrywę i skrzynię pufy.
Materiał przytakowałam zszywkami, tam, gdzie było za grubo przybiłam gwoździe. Taker słabo współpracował, zbliżała się 22ga, więc zrezygnowałam z opcji ściągalnej powłoki pokrywy pufy, byle jak najszybciej skończyć pracę...



 Oto rezultat 2 godzinnej pracy, tadaaaa:



































Jest kilka rzeczy do poprawki, a już na pewno kółka do wymiany.
Ale z rezultatu jestem zadowolona, zwłaszcza, że praktyczność tego mebla jest ogromna.



No i wzruszająca kontynuacja rodzinnych tradycji: moje dzidy od razu odkryły najfajniejsze przeznaczenie pufki, którą nazwały bobowozem:)))))))






wtorek, 17 lipca 2012

Podkładki self-made

Podkładki na stole przy małych dzidach to mus. Muszą być płynoodporne i bardzo wielokrotnego użytku. Ostatnio mieliśmy plastikowe z IKEA w urocze ptaszyny, ale zmasakrowane już nieco poszły na emeryturę. Trochę mnie też wkurzały, bo po wytarciu stołu trzymały pod sobą wilgoć. Zapewne posłużą jeszcze na balkonie, albo jako podkład przy malowaniu farbami.
Chcąc kupić nowe wiedziałam, że muszę mieć takie 'materiałowe', do wyprania. Po bezowocnych poszukiwaniach wpadłam na pomysł samodzielnego uszycia czegoś, co będzie jednocześnie podkładką pod jedzenie i matą ozdobną na stół. W IKEA znalazłam materiał ceratopodobny, do którego dopasowałam tkaniny z moich zapasów. W pasmanteryjnym dokupiłam watolinę 'z metra'. I nie wiedząc jak zachowywać się będzie cerata pod igłą mojego łucznika, zabrałam się do pracy:)


Maszyna dała radę, bardzo szybko się uwinęła;) Po zszyciu 3 warstw i wywinięciu na prawą stronę pozostało mi jedynie wymyślić wzór 'pikowania'. W nieco ponad godzinę powstały cztery dwustronne podkładki,

... które zostały pozytywnie zaopiniowane przez grono potencjalnych użytkowników:)

środa, 11 lipca 2012

Śledź dizajn w Gdyni


Od soboty 7. lipca trwają GdyniaDesignDays. Kolejna trójmiejska impreza z dizajnem w roli głównej. Sporo wystaw, wykładów, warsztatów. Część stricte dla ludzi z branży, część dla szaraczków, część z myslą o dzieciakach. Co nieco udało mi się zobaczyć.




Bóg Humor Ojczyzna.  Jako slawistka musiałam obejrzeć tę wystawę, która miała odczarować rosyjski dizajn ze złotych klamek, christali i barokowych tapet. Jakoś bez zaskoczenia, bo odniesień do folku sporo (matrioszka wybebeszona na wiele sposobów), ażurowe patery na owoce, to już (IMO) dość oklepany temat, a solniczki/pieprzniczki w kształcie aniołków/diabełków też już gdzieś widziałam. Za to strasznie podobał mi się projekt mebelków dziecięcych z elementami mojej ulubionej sklejki, takie trochę art-deco. Dobra rzecz, to również tradycyjne talerze do wieszania na ścianie ozdobione, zamiast wzorami kwiatowymi, rysunkami scenek rodzajowych z 'dresiarzami'(?) w rolach głównych. Fajne.



Centrum GDD stanowił Terminal Designu utworzony na końcu Skweru Kościuszki z kontenerów, w których mieściły się mini sale wystawowe, dotyczące TEMATu, wystawy "mającej  w ciekawy sposób (...) pomóc zrozumieć zwiedzającemu, że nawet w sposób nieświadomy obcuje z designem, który staje się głównym TEMATem otaczającego go świata".

W jednym z kontenerów mieścił się sklepik z rękodziełem/dizajnerskimi przedmiotami projektu młodych-zdolnych:) Kubki, zabawki, książki, gadżety rewelacyjnie prezentowały się na sklejkowy regał inspirowany zapewne plastrem miodu. Przyjęłabym taki z chęcią;)

We wtorek byłam na warsztatach Szwedzki Design, poprowadzonych przez dekoratorkę z IKEA i zakończony wykonaniem projektu rzeczy, a dziś z moimi dzidami lepiliśmy smoka z kartonu.



Było strasznie gorąco, synu po narysowaniu żółwia, znużony zaczął układać puzzle... bez obrazka. A potem przyszła (kolejna) burza...


I marzyłam, żeby wygrać stołek White Rabbit z Paged Meble...:(